wtorek, 29 maja 2012

uff

po jedynych pięciu godzinach spędzonych na korytarzu w oczekiwaniu na wizytę u znanego specjalisty padł werdykt, że dzidziol zrobił nas w balona i nic mu nie dolega. ufff.
***
mogę więc cieszyć się jeszcze niemalże miesiącem ciąży. ciąża jest fajna. są oczywiście pewne niedogodności, ale ogólnie plusy dodatnie nie przysłaniają plusów ujemnych: ludzie są uprzejmiejsi (pyskate wyjątki potwierdzają regułę), a poczucie bliskości z dzidziolem generuje dobry dystans do (naprawdę nieważnych - tyle razy to sobie powtarzamy i tak nieczęsto w to wierzymy!) problemów ogólnopracowych i tzw. bieżączki; czymże jest termin złożenia WOP względem kształtowania się małej nóżki właśnie teraz, właśnie w tobie!?
***
poza tym, może to kwestia podejścia, a może należę do szczęściar, które wygrały swą ciążę na loterii, ale oprócz nieodżałowanej niemożności jazdy na nartach i odstawienia dżinu z tonikiem, niewiele moich aktywności uległo zmianie. mimo złowieszczych prognoz nie bolą mnie plecy, nie puchną nogi, nie wyglądam jak hipopotam (przynajmniej jeśli nie patrzeć z profilu) i nadal jestem w stanie dogonić autobus (chociaż bardzo się staram tego nie robić, bo dziewiąty miesiąc zobowiązuje). no może tylko bardziej rozczulam się na filmach.
***
to takie niepolskie nie narzekać i teraz powinnam napisać "ALE...". ale nie napiszę. wiem, że pojawienie się dzidziola na świecie spowoduje zmiany, ufam jednak (sobie i sprawcy tej całej hecy, mojemu małżowi znaczy się), że gotowi jesteśmy na wielką przygodę, naszą nigdy nie kończącą się opowieść z dzidziolem w roli głównej.


środa, 23 maja 2012

to wszystko kwestia podejścia

celem oderwania się od czarnowidztwa i zamartwiania się postanowiłam kupić sobie (ale też trochę nam) coś ładnego. komplet bielizny z funkcją mleczarnia, znaczy się. czy wiedzieliście, że staniki z odpinaną miseczką nazywają się "karmniki"?! zgroza. całe szczęście istnieją miłe, dobre, drooogie firmy, które nazywają się np. "Hot Milk", a swoje produkty sygnują nazwami takimi jak sss... Sinfully Sweet Seductress albo Destruction Followed Her. Zdecydowałam się na Picture Perfect w barwie Champagne i muszę przyznać że i z daleka i z bliska widok jest piękny :)

A teraz oddalam się co by zjeść pół kilo truskawek (akcja zapobiegawcza przeciw potencjalnej alergii dzidziola) w ramach dalszego niemartwienia się.

nie martwię się, nie martwię, nie martwię.

poniedziałek, 21 maja 2012

p jak problemy

Houston, mamy problem...
i być może będziemy lądować 2 tygodnie przed czasem. biedne maleństwo, trzymaj się!
tymczasem tata zadba o swoją pokiereszowaną nogę, a mama ruszy celem sprowadzenia do domu różnych dziwnych rzeczy, których jeszcze nie ma.

niedziela, 13 maja 2012

w szkółce

kolejna sprawność zdobyta: przystawianie szmacianej laleczki do pluszowej piersi
***
Przyznam, że po godzinnym mama-aerobik, ćwiczenia w szkole rodzenia były cokolwiek nudne, a kwestię oddychania mam już opanowaną na jodze. Niemniej, dla dziewcząt unikających ćwiczeń taka szkółka to super sprawa. Ja czerpię z niej coś innego. Mimo podśmiewania się z zabaw sztucznymi bobasami, to jednak oswajam się ze szpitalem i całą tą sytuacją, i myślę sobie, że - chociaż zadebiutuję w roli mleczarnio-przewijarnio-przytularni, nie wspominając o drobnym szczególe porodu - to przez trzydzieści (jeden) lat zdobyłam trochę sprawności, które mi w tym pomogą. więc uszy do góry.


środa, 9 maja 2012

mama menu

wiecie, że są miejsca na tym świecie, gdzie kobietom po porodzie w szpitalu serwuje się wykwintny obiad z szampanem? i na dodatek nie jest to obiad powitalny dla malca, tylko wyraz szacunku, uznania i uczczenia wysiłku rodzącej? ja nie wiedziałam, ale wielce miło mi się o tym przeczytało (ostatnie Zwierciadło, felieton Katarzyny Miller). odnotowuję to w moich oczekiwaniach (ze strony szpitala podejrzewam, że tego typu zmiana nie nastąpi w przeciągu najbliższego miesiąca, ale jest o co się starać, no nie?)
***
dzisiaj kolejna sprawność harcerska została zdobyta: kąpanie bobasa. no i cóż, że na sucho.

czwartek, 3 maja 2012

3 maja, 33 tydzień, 53 dni

53 days to go (dzidziol najpewniej pojawi się w noc świętojańską)
waga: prawie 1900g
hobby: kopanie żołądka mamy (można też kopać przyrząd do robienia usg, kopać po prostu przed siebie - czasami można wcelować w ucho taty, więc ogólnie kopanie jest fajne) oraz zabawa pępowiną
ulubiona muzyka: reggae (ze względu na tatę, który poglądowo co wieczór przytyka słuchawki do brzucha i nie ma przebacz)

odkrycie tygodnia: faza REM (ciekawe o czym śnią takie maleństwa?)
obowiązki: gromadzenie tłuszczyku (eh, niepowtarzalny czas...)
czas na relaks:  pływanie (tzn. jak mama pływa)
***
dzidziol to ten w środku :)