sobota, 28 lipca 2012

noce i dnie

Młody ma pryszcze na całym pyszczku; myślałam, że doświadczymy tego dopiero za jakieś 16 lat. drogą eliminacji produktów ewentualnie uczulających doszłam do niczego, dlatego obstawiam trądzik niemowlęcy.
oprócz tego prawdopodobnie przeszliśmy skok rozwojowy a.k.a. ten-czas-gdy-młoda-mama-ma-dość-a młody-się-zwija-żeby-się-rozwinąć. zaliczyliśmy również karmienie piersią w autobusie (urok i czar) oraz wizytę u fryzjera (a co tam- machnę product placement: frou-frou.pl). zostałam również trafiona kupą, o 5 nad ranem to nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać (cokolwiek wybierzesz po chwili dostajesz rykoszetem sikami). chłopcy mają nieprawdopodobny zasięg! - konstatuje dumna matka
i tak nam mijają noce i poranki :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

cry game

Naku ko wa sodatsu to japoński konkurs polegający na tym, że sumici trzymają na rękach niemowlęta, a które pierwsze z nich zapłacze lub zapłacze mocniej (co w opisanych okolicznościach jak mniemam jest częstszym przypadkiem) wygrywa konkurs, a poza tym ma w życiu szczęście i powodzenie w rozwoju (płacz oznacza pozbycie się złych duchów). Po obejrzeniu na którymś ENH filmu o "sztuce" wiązania kobiet praktykowanej  Japonii, opisana "cry game" mnie mało dziwi
***
Ignac w opisanym konkursie laurów raczej by nie zdobył. Wczoraj na występach wjazdowych zaprezentował wersję niemowlę idealne - siedział, wąchał nowe zapachy (typu karkówka z grilla) i rozglądał się z miną pt. "mówicie serio?". W sobotę natomiast był z nami na jazzie na starówce, gdzie w swoim nie powtarzalnym stylu nie otworzył nawet oka, mimo że staliśmy niemalże oparci o wielki głośnik, tuż pod sceną. Istnieje niepokojąca teoria, że zły duch ujawni się w wieku nastoletnim. Z drugiej strony, komu się nie ujawnia...


piątek, 20 lipca 2012

if...

If I had my child to raise all over again,
I'd finger paint more, and point the finger less.
I'd do less correcting, and more connecting.
I'd take my eyes off my watch, and watch with my eyes.
I would care to know less, and know to care more.
I'd take more hikes, and fly more kites.
I'd stop playing serious, and seriously play.
I'd run through more field, and gaze at more stars.
I'd do more hugging, and less tugging.
I would be firm less often, and affirm much more.
I'd build self-esteem first, and the house later.
I'd teach less about the love of power,
And more about the power of love.



Diane Loomans "Full Esteem Ahead"

***

znalazłam kilka różnych tłumaczeń, ale najlepiej po swojemu. jak ze wszystkim. a jak się już przetłumaczy to należy uniknąć if oraz i'd i skupić się na present simple oraz future perfect. 
***
a my, pamiętając, że zadbany bobas potrzebuje zadbanej matki byliśmy razem u kosmetyczki. paznokcie robione na trzy raty, ale z powodzeniem. Ignacy spał w chuście i nie zaszczycił nas otwartym okiem. 


poniedziałek, 16 lipca 2012

o szpitalu im. W. Orłowskiego

noszę się z tym wpisem od powrotu do domu, niech dziś będzie ten dzień: polecam szpital. dla niezorientowanych podpowiadam - nie znoszę szpitali, przez dwie trzecie ciąży byłam zdecydowana rodzić w domu, a kontakt ze służbą zdrowia "przerobiłam" jako temat własnej sesji coachingowej (co było bardzo dobrym pomysłem - przyniosło zamierzony skutek). przez jakiś czas obsesyjnie przeglądałam fora internetowe z opiniami o szpitalach (nie róbcie tego),  ze skutkiem oczywistym - o każdym miejscu można przytoczyć mrożącą krew w żyłach historię, co powodu je popadnięcie w szał kreacji sposobu na urodzenie z ominięciem procesu rodzenia, rodem z filmów sci-fi. gdyby jednak ktoś dotarł na tego bloga po zguglowaniu "szpital Orłowskiego", "poród w szpitalu im. Orłowskiego" albo coś w tym guście, to informuję wszem i wobec, że jestem na tak. i mam na to argumenty:
1. po pierwsze primo: mój poród, mimo niespodziewanego zwrotu akcji i zakończenia cesarką wspominam pozytywnie. serio.
2. mogłam robić różne rzeczy typu siedzenie w wannie (btw - czy ktoś kiedyś w trakcie porodu naprawdę skakał na piłce...?) i byłam do tego zachęcana;
3. poród był rodzinny, towarzyszyła nam także koleżanka - fotografka i nikt nie miał nic przeciwko; OD RAZU po porodzie - mimo cesarki - dostałam malucha do przytulenia, a Fr do kangurowania; zaraz po operacji mogłam też Ignasia nakarmić;
4. miałam świetną położną, ale ogólnie cały personel szpitala - i w trakcie porodu, i później dbał o mnie i malucha (mogę mieć zastrzeżenia co do sposobu przekazywania informacji przez lekarzy - ale to chyba wada genetyczna wszystkich przedstawicieli tej profesji, tak jak nieczytelny charakter pisma); każdy lekarz, z którym miałam do czynienia odwiedził mnie po porodzie (to naprawdę miłe);
5. mogłam samodzielnie podjąć decyzje, a ich konsekwencje zostały ze mną omówione;
6. w szpitalu jest psycholożka, a do depresji poporodowej podchodzi się poważnie (nie miałam, ale byłam na tę okoliczność zadbana), podobnie jak do trudności w karmieniu;
7. jest profesjonalnie: moja rana zagoiła się szybko, a ścieg jest równy; zostałam dobrze znieczulona zzo (jak jeszcze była opcja na poród naturalny) - mogłam się przemieszczać, ale też dostałam pół godziny na drzemkę (po ok. 18 godzinach skurczy to było coś!);
8. w szpitalu jest bank mleka kobiecego i pokój do karmienia, z którego może skorzystać każda mama.
kolejny poród (taaa.... ) też tam. hough!

poniedziałek, 9 lipca 2012

poniedziałek z Ignacym

pierwszy spacer za nami. Ignacy z właściwym sobie spokojem całość akcji przespał. dodam, że megaburzę dzisiejszej nocy też przespał.

sobota, 7 lipca 2012

w domu

dzisiaj, tydzień od porodu (tak, to było to), spędziliśmy pierwszy wspólny dzień w domu. Ignacy jest oczywiście najpiękniejszym maleństwem pod słońcem (tak, wiem, każdy rodzic ma podobne zdanie, tylko że w naszym przypadku to PRAWDA). śpi sobie teraz na brzuchu swojego taty i obaj wyglądają na zadowolonych z życia.
opowieści o przygodach Ignacego w wieży jaskółki (nasz szpitalny pokój na wysokim czwartym piętrze miał parapet, pod którym założyły gniazdo jaskółki; szpitalne poranki będą  kojarzyły mi się z wizgiem jaskółek) nastąpią wkrótce. tymczasem jak rasowa młoda mama padam na pysk.