niedziela, 10 marca 2013

Amsterdam po raz pierwszy

Okęcie nieprzyjazne: kazali nam prześwietlać wózek (co oznaczało konieczność rozłożenia go, co mało jest fajne gdy stoisz boso, trzymasz bobasa i kontrolujesz przepływ komórek/laptopów/ładowarki do kompa/walizki/kurtek/plecaków), zdejmować buty (nasze, nikt nie wie po co) i kurtkę Młodego, co uważam za daleko idącą przesadę. Panie sprzątaczki nazwały mnie zaś młodą matką, co jest również daleko idącą przesadą, ale gotowa jestem ją znieść. ;)
N Schipholu bez problemów, zobaczymy jak będzie w drodze powrotnej.
***
Zupełnym przypadkiem zamieszkaliśmy w dzielnicy czerwonych latarni. Okolica obfituje w sklepy z zieleniną i ciasteczkami, tudzież gadżetami dla pań i panów. Kanały też są. Ogólnie byłoby bardzo miło, gdyby nie wiatr&zimno. Młody wszelako zadowolony, okutany kocem przemierzał z nami miasto do muzeum ryjków i stedelijków (w drugim byliśmy, kawę piliśmy, a Ignaś śmiał się do sztuki współczesnej, szczególnie tej kolorowej). Wyciumkał również kawałek ciabatty i brzeg od pizzy z pesto. Rośnie. Dojrzewa. Świat zwiedza.


1 komentarz: