poniedziałek, 12 grudnia 2011

cry, cry babe...

...czyli post o szalejących hormonach, które zamieniają mnie w kupkę nieszczęścia i nawet czekolada nie pomaga. wzrusza mnie wszystko: mały kotek (nie daj boże z przetrąconą łapką), chory ptaszek, ciemna godzina. a jak nie ma co wzruszać, to po prostu jest mi smutno i najchętniej bym siedziała pod kocem. weekend nieco poprawił sytuację, ale dziś jest poniedziałek, a poniedziałki same w sobie są trudne. możliwe zatem, że pan kominiarz, co ma nas dziś nawiedzić, zostanie przywitany fontanną łez.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz