czwartek, 29 listopada 2012

banana na na

Od kilku dni walczymy z katarem. Nie będę rozpisywać się w tym wątku; kto odciągał bobasowi gluty z nosa o 4 nad ranem zrozumie, że jest to sytuacja, na którą chciałoby się spuścić zasłonę zapomnienia.
Chcąc sprawić Igasiowi przyjemność w tych trudnych czasach, kupiłam pyszny (moim i tylko moim zdaniem...) słoiczek "Delikatny banan. Mój pierwszy deserek". Prawdopodobnie jest to pierwszy i ostatni deserek o smaku banana. Ignacy pluł aż wypluł ostatnią kropelkę o smaku przypominającym deserek. Bananowej młodzieży z niego nie będzie.
***
Może to geny? Mam mgliste wspomnienie z dzieciństwa dotyczące (zdobycznych, wystanych w kolejce) bananów. Siedzimy w kuchni, ja, mój tata i Anka, i ja odmawiam zjedzenia tych bananów. Więc oni, chcąc wziąć mnie sprytem, kroją banany w plasterki, nadziewają na wykałaczki i udają, że to lizaki... Ech. Nature or nurture?

2 komentarze:

  1. ha ha ha! masz naprawdę niesamowite bananowe wspomnienia :)

    życzę zdrówka! niech katarek idzie sobie gdzieś!

    OdpowiedzUsuń
  2. katarek idzie sobie, choć nadal ze wspomaganiem w postaci odciągacza (fuj)

    OdpowiedzUsuń