Do szpitala po raz pierwszy pojechaliśmy o 14 (miało być wcześniej, ale okazało się, że mamy przebite cztery opony w aucie). Lekarka uświadomiła mnie, że to jeszcze potrwa, kazała zjeść coś słodkiego i wybierać: zostaję, czy wracam. W związku z tym wróciliśmy do domu, żeby koło 18 (chyba) znów w taksówkę i do szpitala. Potem wspomnienia są fragmentaryczne, takie story-boardy. Pamiętam, że wszystkim podobała się moja porodowa sukienka. Że było gorąco. Rozmowy z panią Heleną. Jak Franek poszedł po kanapki dla siebie i Dominiki, których nie zdążyli zjeść. Krótki sen po zzo. Zapach lata. Drogę na blok operacyjny.
A potem był lipiec. O lipcu będzie jutro.